Malowanie osobistego obrazu jest jak spowiedź. To proces, w którym musisz szczerze stanąć przed samą/samym sobą i zobaczyć wszystko, co jest w środku. Tutaj nie da się niczego oszukać. Obraz jest lustrem, który bezlitośnie pokazuje wszystko.
Malowanie osobistego obrazu to podróż, przygoda, to szansa poznania siebie na nowo, to szansa ujrzenia siebie w innym świetle, a także szansa na przetransformowanie swojego myślenia o sobie.
Często zastanawiamy się, jak mamy zmienić to, czy tamto w sobie. Często nawet nie wiemy, że ta zmiana następuje samoistnie, ona się po prostu wydarza, a my nie zauważamy tej zmiany, bo jesteśmy przywiązani do starego sposobu myślenia na swój temat.
Mój osobisty obraz zmienił moje życie, bo zmienił moje postrzeganie na temat mojego życia. Już na jesieni ubiegłego roku czułam, co się święci. Czułam, że zadziewa się we mnie coś ważnego, nie umiałam tego nazwać, ale zaufałam sobie, mojemu ciału.
Mam w dużym pokoju nad kanapą pustą, białą ścianę i tak już jest od 8 lat. W ciągu tych 8 lat żaden obraz nie doczekał się tego zaszczytu, żeby tu zawisnąć. Przez długi czas był problem z wywierceniem dziury w ścianie, a potem, jak współczesna technologia przyczyniła się do stworzenia wieszaków bezinwazyjnych, coś na kształt rzepu, nie wiedziałam, który obraz. Zawsze mi coś nie pasowało, a ten za jasny, ten za ciemny, ten sztuczny, a ten nie w moim stylu.
Gdy na jesieni poczułam wagę tego, co zadziewa się we mnie, zakiełkował we mnie pomysł namalowania obrazu, mojego kwiatu życia. Kwiat życia to pewien wzór z tzw. świętej geometrii, kształt energii tworzącej życie w doskonałej formie. Nakładające się na siebie koła tworzą coś na kształt kwiatu.
Tak! Poczułam, że to doskonały pomysł. Będę malować mój kwiat życia! Obraz, który powieszę nad kanapą!
I tak zaczął się proces malowania mojego kwiatu życia. Kupiłam duże, kwadratowe podobrazie i złote farby. Wymyśliłam sobie, że mój kwiat życia będzie cały złoty, a w przecięciach okręgów będą niewielkie niebieskie kółka z zaznaczonym środkiem na czarno.
Widziałam ten obraz w mojej wyobraźni, widziałam go już wiszącego nad moją kanapą. Wyobrażałam sobie, że proces tworzenia tego obrazu będzie fascynujący. I w takich uczuciach zabrałam się do pracy. Tworzenie obrazu trzeba było zacząć od narysowania kółek. Wyznaczyłam środek płótna i pożyczonym od siostrzenicy cyrklem narysowałam pierwsze koło. Patrzyłam na nie z zadowoleniem przez chwilę zastanawiając się, w którym miejscu drugie koło powinno przeciąć pierwsze…
Nagle poczułam impuls do narysowania drugiego koła, a potem już poszło…powstawały kolejne koła i kolejne, tworząc na płótnie magiczny wzór kwiatu życia. Płótno było dość duże, więc samo namalowanie wzoru zajęło mi prawie godzinę!
Zmęczona usiadłam na podłodze i postawiłam obraz przed sobą wyobrażając sobie, jaki będzie piękny, gdy pokoloruję go tymi trzema zaplanowanymi wcześniej kolorami.
Następnego dnia przystąpiłam do kolorowania obrazu. Z zapałem odkręciłam złotą farbę, wzięłam do ręki jeden z najmniejszych pędzli i….dzieje się! Mój piękny kwiat życia się maluje. Cały czas byłam obecna w swoim ciele, obserwowałam oddech, czułam kontakt stóp z podłogą, czułam się cudownie. To jak medytacja, kontemplacja….
Jednak po około godzinie malowania, gdy miałam pokolorowaną bardzo niewielką część obrazu, ponieważ jest on duży, poczułam znurzenie. Zaczęłam obserwować, że napięcie w moim karku narasta, szczęka się zaciska, a w całym ciele pojawiło się uczucie oporu. Czułam to wszystko, jednak nie przestawałam malować. Nagle przeszyła mnie strzała świadomości, że przecież to jest moje życie! Moje życie ma się składać tylko z trzech kolorów?! Przecież to jest nudne i z góry wiem, co będzie!
Mój kochany obraz pokazał mi w całej krasie moją chęć kontroli, planowania, chęć przewidzenia, co będzie. To wszystko z lęku. Pierwszy raz spotkałam się z tym uczuciem tak dobitnie, tak głęboko, tak transformująco. Po prostu poczułam to…
My wszyscy wiemy, że kontrola bierze się z lęku, wszyscy o tym czytamy, sama o tym wiedziałam od wielu lat. Od wielu lat „pracowałam” z tym tematem na wiele różnych sposobów, a teraz to poczułam głęboko, w głębokich tkankach moje ciała.
Rzuciłam tym pędzlem i spojrzałam na obraz z poczuciem, że moje życie jest nudne i przewidywalne, że tutaj się już nigdy nic nie wydarzy nowego, że moje życie mnie już niczym nie zaskoczy! Z góry wiadomo, co będzie.
Oddychałam tym uczuciem, rozluźniałam ciało, na ile potrafiłam, płakałam. To był taki uwalniający płacz. Stałam tak przez jakąś chwilę, a potem spontanicznie i z tęsknotą spojrzałam w kierunku pojemnika z farbami. Zaczęłam wyciągać z majestatem inne kolory, a w głowie grała mi piosenka Anny Szyszki „weźmy wszystkie farby i blaski i cienie…”. Tym właśnie jest życie. Poczułam, że chcę, żeby moje życie było właśnie takie, kolorowe, spontaniczne i żebym nie wiedziała, co będzie. W całej krasie pojęłam wartość tej tajemnicy, jaką jest nasza przyszłość. Karty nie są jeszcze rozegrane, poczułam wtedy, że pole możliwości jest nieskończone, mogę z tym obrazem zrobić, co tylko chcę. To mój obraz i mogę go pokolorować, jak chcę. To jest niezwykle uwalniające doświadczenie.
Od tej pory malowałam mój obraz spontanicznie, nie wiedziałam, jak będzie wyglądał. Kolejne rzeczy, które mi ten obraz pokazywał, były niesamowite i czułam, że ten obraz ze mną rozmawia i czułam ogromną wdzięczność za to, że rozumiem treść tej rozmowy.
Zawsze, gdy maluję obrazy na planie koła, zaczynam od środka, aby po planie okręgu wyznaczać kolejne elementy mandali. Tym razem było inaczej. Zdałam sobie sprawę, że to jedyny mój obraz, który do tej pory malowałam od zewnątrz do środka. Bardzo mocno wtedy poczułam, że to o mnie. Poznaję siebie od zewnątrz i wchodzę coraz głębiej, poznając kolejne warstwy siebie. Na samym końcu zobaczę, co jest na dnie mojego Serca.
Ten środek obrazu to było coś, na co czekałam. Nieraz sobie myślałam o tym, jakim kolorem powinnam go pomalować. Wtedy zawsze uspokajałam siebie i oddawałam to Bogu w poczuciu, że poprowadzi mnie w tej podróżny jak najlepiej.
Co do środka obrazu warto zwrócić uwagę na fakt, że wcale nie jest na środku! Okazało się dopiero później, o czym nie wiedziałam wcześniej, że przy oznaczaniu kwiatu życia trzeba inaczej zaplanować środek. W wyniku tej mojej „niewiedzy” cała mandala jest przesunięta lekko w prawą stronę. Zauważyłam to już w trakcie malowania, ale zaufałam, że wszystko jest ok i że tak ma być.
Potem w trakcie zbliżania się do środka zauważyłam, że ten sposób kolorowania mandali, który przyjęłam, sprawi, że środek przypadnie lekko z lewej strony.
Wtedy już wiedziałam, o co chodzi. Cała mandala przesunięta jest lekko w prawo, co oznacza ruch do życia, ruch do energii męskiej. Środek mandali przypada lekko z lewej strony, co oznacza moje Serce, które kieruje się bardziej w stronę intuicji, w stronę energii żeńskiej. Dzięki temu w obrazie jest harmonia, tak jak w życiu, gdy mamy w sobie połączyć te dwa aspekty. Ruch na zewnątrz, ale z prowadzenia z wewnątrz.
Stałam tak i z zachwytem patrzyłam na obraz i na prowadzenie, które sprawiło, że obraz jest taki doskonały. Nie wymyśliłabym tego!
Całą mandalę okrążyłam czerwonymi kropkami, które oznaczają moje granice oraz że moje granice są bezpieczne. Użyłam koloru czerwonego jako koloru czakry podstawy, która mówi o poczuciu bezpieczeństwa. Czerwone kropki przecięłam kropkami pomarańczowymi z intencją wyrażania na zewnątrz mojej seksualnej energii twórczej. Następnie są kropki fioletowe oznaczające mój kontakt z Bogiem, a złote małe kropki oznaczają bycie w połączeniu ze wszystkim.
Czerwone duże kropki w przecięciu się pomarańczowych okręgów oznaczają krew. Malowałam to z intencją dodania sobie krwi, wyrazistości, siły życiowej.
Obraz w takiej formie stał sobie na razie na podłodze w dużym pokoju i czekał na powieszenie, choć ja cały czas czułam, że on nie jest jeszcze skończony. Zaufałam jednak procesowi, który toczył się we mnie.
Wiosna tego roku była dla mnie okresem trudnym. Przyszło mi jeszcze raz spotkać się z uczuciem zastoju, które towarzyszyło mi przez wiele lat mojego życia. Zastój jest czymś okrutnym, masz poczucie, że ani nie żyjesz, ani nie umierasz. To poczucie zawieszenia między życiem a śmiercią jest jednym z objawów zespołu stresu pourazowego i nie jest łatwy do wyleczenia. Ma on swoje warstwy i jest formą bardzo silnego mechanizmu obronnego. Ja przez lata przyglądałam się temu uczuciu we mnie, które sprawiało, że moje życie było trochę dziwne z mojego subiektywnego punktu widzenia. Uczucie zastoju jest czymś tak abstrakcyjnym, a jednocześnie prawdziwym, że osoby, które się z nim zmagają, które z nim żyją, czasami sprawiają wrażenie obłąkanych.
Moje Serce zapragnęło się oczyścić z tego uczucia już tak ostatecznie, w wyniku czego rozpoczął się we mnie trwający wiele tygodni proces spotykania się z tym uczuciem. To, czego doświadczyłam w tym procesie, jest bardzo trudne to opisania, więc chyba dam sobie spokój 🙂
Wyrazić może to jedynie fakt, że w wyniku uczuć, które mi wówczas towarzyszyły, wzięłam do reki duży nóż i pocięłam mój obraz. Ktoś mógłby w tym miejscu powiedzieć, że targnęłam się na swoje życie. Ale ja poczułam, że robię coś zupełnie odwrotnego. Wpuściłam tu powietrze, wpuściłam tu świeżość. Po przecięciu obrazu zaczęłam pełniej oddychać.
Wiem jedno. To, co wydarzyło się we mnie na wiosnę tego roku, zmieniło mnie na zawsze, dało mi siłę do tego, żeby tu być, w tym świecie. To dało mi również moc do tego, żeby być, jak nie z tego świata. Obraz jest zaszyty białą nicią i już zawsze będzie moim świętym obrazem. Pokazuje moją doskonałość w niedoskonałości. Bo tacy właśnie jesteśmy, my, ludzie. Każdy z nas ma swoją historie, każdy z nas jest piękną, kolorową mandalą w niektórych miejscach pozaszywaną białą nicią.
Dziś patrzę na obraz z wdzięcznością za tę piękną podróż, w którą mnie zabrał. Czuję spokój i pełną akceptację do siebie, do tego kim jestem. Jestem tym, kim zawsze chciałam być. Jestem kobietą z krwi i kości, człowiekiem, oddycham, żyję i wiem, że mam jeszcze dużo do zrobienia, a więc jestem i działam.
A na jaki kolor ostatecznie pokolorowałam środek obrazu?
Moje Serce kazało wziąć złotą farbę. Bo takie właśnie mam Serce. Ono jest naprawdę złote 🙂